poniedziałek, 11 lutego 2013

Dwa etaty na jednym

Czasami mnie zastanawia, czy tylko ja jestem taki perfidny, czy także inni tak mają. By nie wypalić się całkowicie, dłubie sobie po godzinach w domu jakiś taki mój, fajny projekcik. Pewnie nie przyda się on grupie więcej niż 1000 osób na tej planecie.. ale dla mnie jest ważny ;)

W każdym razie. Projekt mój jest o tyle fajny, że sprawia, że uczę się nowych rzeczy. Obecnie w pracy natomiast robimy takie pierdoły, że mózg paruje na samą myśl, dlaczego nam karzą to robić. Przeciętny student pierwszego roku informatyki poradziłby sobie z tym i byłby wdzięczny za 1/10 stawki jaką my dostajemy. No ale co? Mamy powiedzieć, że tego nie zrobimy? Płacą, to ich sprawa, że nie potrafią zareagować na nasze teksty, że to bez sensu... no ale ktoś z góry chce zobaczyć, czy to ma szanse działać (nie ma), no to robimy (tzn. inni robią, bo ja głównie udaje). Eh, korporacja  :)

Codziennie rano jak przychodzę do pracy mam taki zwyczaj. Kawa, 10 minutowa prasówka, a potem? Na 2-3 godziny siadam do swojego projektu. Wówczas pierdoli mnie to, że jestem w pracy. Mój PM i tak nie jest w stanie rozróżnić tego czym się zajmuję. Mam włączoną konsolę, napierdalam w vimie, to myśli, że magia się dzieje. Owszem, dzieje sie, ale nie w tym projekcie co by chciał. W tamtym to i prawdziwa magia nie pomoże.

Zaczynam się zastanawiać ile osób tak robi? Czy rozwijanie swoich małych projektów w pracy jest takim rzadkim zjawiskiem? Zwiariowałbym chyba, gdybym miał zajmować się tylko tym co mi karzą. Ileż można? Przecież z tego nic nowego nauczyć się nie można... a potem w pewnym momencie kazali by zmienić projekt i co? Myślą, że jak przez 2 lata nie używało się mózgu w projekcie, to można się tak nagle przestawić?

Na pewno robię przysługę sobie. Dbam o swój osobisty rozwój. Oczywiście prawodłowo powinienem odejść z tej firmy a nie wyprawiać takie szopki... tylko, że wtedy nie miałbym czasu na pracę nad własnymi projekcikami ;)

wtorek, 9 października 2012

Programistyczne wypalenie, kryzys programisty

To nie jest post o tym, jak sobie z czymś takim poradzić. Niestety. Bardzo żałuje, ale sam nie znam odpowiedzi na to pytanie. Co gorsza, sam jej potrzebuje. To jest niesłychane jak programista potrafi być leniwą istotą. Ostatnimi czasy ja sam siebie nie poznaje. Moja efektywność w pracy jest na takim poziomie, że ja się dziwie, że jeszcze mnie nie zwolnili...

Ale wiecie co jest ciekawe? Nie ze wszystkim tak jest.

Przyznam szczerze, że połowę odpowiedzialności za moje opierdalanie się ponosi poprzedni projekt. Siedziałem w nim prawie rok i od początku wiedziałem, że to się nie uda. I wiecie co? Nie udało się :)

Chciałbym zaznaczyć, że nie sabotowałem projektu, starałem się robić swoje (efektywność byłą kiepska), ale projekt nie udał się nie ze względu na czas, ale na kwestie logistyczne i... że rynek jednak tego nie potrzebuje (geniusze zrozumieli to po wydaniu kilkuset tysięcy na zespół kilkunastu programistów pracujących przez kilkanaście miesięcy...).

Gdy przeczuwałem, że projekt nie skończy sukcesem (no może pierwszy miesiąc jeszcze się łudziłem), jakoś mimowolnie zacząłem brać na siebie taski i bugi, których estymacja czasowa była niemalże niemożliwa. Jak to się skończyło? Buga zamiast naprawić w 2 dni, naprawiałem w 2 tygodnie. Przez resztę czasu się opierdalałem.

Wiecie co jest najgorsze? Gdy zacząłem pracę programisty zaledwie kilka lat temu, byłem energiczny, efektywny, chcący się uczyć. A teraz? Zrozumiałem o zgrozo, że w pracy można się opierdalać.... i nawet wypracowałem sobie na to sposoby. Kurwa mać!! Jak ja tego żałuję :(

Kiedyś do tego wszystkiego podchodziłem z pasją. Teraz... opierdalam się, ale raz na jakiś czas trzeba coś zrobić, naprawić coś, zaimplementować. Myślicie, że teraz przychodzi to z taką samą łatwością? Gówno prawda. Ja po prostu wypadłem z obiegu. Nie potrafię się teraz właściwie do takich rzeczy zabrać.


Takie opierdalanie, nawet wtedy gdy mogłem się poopierdalać, bo było bardzo malo roboty, ma cholernie destruktywny wpływ na programistę. Skoro można poopierdalać się w ogóle, to czemu nie innym razem.. a najlepiej teraz... bo przecież teraz też powinienem coś robić, ale się opierdalam. Eh...


sobota, 19 listopada 2011

Każdy programista może stać się leniem...

No niestety tezę tę opieram na swoim przykładzie. Skąd więc taka generalizacja, że posądzam o lenistwo wszystkich? Bazuję na swoich odczuciach i na przeświadczeniu, że gdy sam sobie organizuje pracę, to lenistwo mnie nie nęka!


Programowanie to jest to co ubóstwiam, jednak praca zawodowa różni się kwestią zasadniczą od pracy we własnych projektach. Po pierwsze, nie zaczniesz swojego projektu, bez przekonania, że jest on ciekawy, pożyteczny i co najmniej nietuzinkowy. W pracy zawodowej jest inaczej... skończy się jeden projekt, możesz trafić do drugiego, który jest po prostu głupi. Pensja nie jest już wtedy żadną motywacją! Pracownik staje wówczas przed zupełnie innymi wyzwaniami (z "braku laku" musi sobie przecież jakieś znaleźć...):


  • jak oszacować maksymalny czas potrzebny na dany task, który nie wzbudzi podejrzliwości przełożonego
  • jak opieprzać się, tak by przełożony tego nie widział
  • jak zdobyć drugi monitor... by na tym bardziej widocznym pracować wyświetlać logi niepotrzebnego pełnego rebuilda, czytając w tym czasie na drugim firmową pocztę RSSy w Thunderbirdzie/Outlooku/etc.
  • zarządzaniu aplikacjami w taki sposób, by po naciśnięciu Alt-Tab wyskoczyło IDE z niebanalnym kodem
  • przyjściu do pracy 5 minut przed managerem i wyjściu 5 minut po nim (nawet mając w firmie tzw. flextime)
Moje pytanie brzmi: DLACZEGO TAK SIĘ DZIEJE?

Ty i ja uwielbiamy programować, a każą nam robić nudnawe rzeczy, których i tak nikt nie będzie używał... a to wszystko dlatego, że ktoś sobie ubzdurał, że skoro konkurencja to ma, to oni także to muszą mieć! 

A wiecie co jest najbardziej demotywujące? Opierdalający się współpracownik! Bo po co ja mam zapieprzać, skoro jemu szef nic nie mówi, a on się przecież opierdala.

Opierdalanie w firmie jest cholernie zaraźliwe i prawda jest taka, że ktoś w firmie powinien nad tym panować... Mam kolegę w biurze, który (gdy zacząłem z nim pracować) wydawał się dla mnie wzorem pracowitości i skrupulatności. Moje miejsce jest ustawione tak, że widzę, jak może opierdalać się dwóch innych pracowników, z kolei ów kolega może widzieć jak opierdalam się ja. I wiecie co? Mam nieodparte wrażenie, że moja jazda po bandzie przyczyniła się również do jego efektywności!

A wiecie co jest najgorsze? Że dopóki projekt jest niezagrożony, to jeżeli cały team będzie opierdalać się w miarę równomiernie, to wszyscy są niezagrożeni. Project manager w końcu musi mieć stopień odniesienia, którym zwykle jest najlepsza osoba w zespole.

Jest mi źle gdy się opieprzam... cierpi na tym mój pracodawca, moje sumienie i moi współpracownicy. Ja wiem, że w tym jest sporo mojej winy, ale przepraszam bardzo... taka sytuacja jest winą pracownika, tylko wtedy, gdy on jest "wyjątkiem". Gdy zaczyna się opierdalać cały zespół znaczy to tyle, że coś jest nie tak z projektem/managerem lub innymi czynnikami środowiskowymi/motywującymi. A demotywować może wiele rzeczy... ja tu próbuję się skupić a mi tu znowu każą na meeting iść. Gdy już zaczynam rozkminać tego głupiego buga, w pokoju zaczyna się gorąca dyskusja na temat wyższości podatku liniowego nad progresywnym. Czy nie taniej było by dla firmy zrobić pokoje 2-3 osobowe? 

Jesteśmy programistami... i jesteśmy leniwi i właśnie dlatego nauczyliśmy się programować, by automatyzować pewne czynności. Każdy z nas jest leniem, ale każdy z nas nad lenistwo bardziej ubóstwia prawdziwe łamigłówki, ambitne wyzwania, czy realne problemy. Więc panie managerze... jeżeli się lenimy, to możliwe, że to Twoja wina?

[Edit:]
Wątek trafił na stronę główną serwisu . Pozdrowienia dla Wykopowiczów! Zapraszam do subskrybcji kanału RSS i komentowania również tutaj.

czwartek, 3 listopada 2011

Prokrastynacja przyczyną nimocy programisty? Bzdura! Jesteś po prostu zbyt głupi!

Każdy z nas dochodzi do takiego momentu. Pomysłów na projekty jest tysiące... chęci na ich realizację jakby gdzieś uszły...

Nie raz zdarzyło mi się czytać w internecie smętne żale programistów pt. "Jak sobie radzić z niedokończonymi projektami?". Programiści to bardzo często bardzo mądre bestie... jednak jeżeli są zbyt dobrzy, to stają się zbyt pewni siebie.

Według mnie prawdziwy programista powinien raz na jakiś czas popracować sam. Dzięki temu ma on okazję całość swoich poczynań przypisać sobie.

Gdy pracujemy w zespole, zwłaszcza w całkiem zdolnym zespole, to większość projektów odziwo wychodzi. Jednak prawda jest taka, że najprawdopodobniej pracując sam nie byłbyś w stanie ukończyć tego projektu, nawet gdybyś dysponował dwa razy większą liczba osobogodzin. Jesteś po prostu zbyt głupi!

Jednak projekty odziwo są kończone, a Ty budujesz w sobie przekonanie, że jesteś super-mega-masterem w programowaniu, bzdura!

Kiedy ostatnio skończyłeś wpełni samodzielny projekt? Czy dopieściłeś go do końca? Usunąłeś wszystkie znane Ci bugi? Zaimplementowałeś wszystko to co sobie zaplanowałeś? Nie, nie, nie!

Gdy ostatnio zacząłeś dłubać sobie jakiś super ambitny projekt, bardzo szybko napotkałeś jakieś trudności... i... poszedłeś spać. Następnego dnia trudności pokonałeś, ale napotkałeś nowe... i ta sytuacja zaczęła się powtarzać... I nagle cały projekt taki super ciekawy już nie jest..

Zamiast siedzieć i rozkminiać co jest nie tak, albo jak coś doprowadzić do perfekcji wolisz się poopieprzać, poprzeglądać twarzoksiążkę, czy obejrzeć kolejny filmik z failami z danego miesiąca.

Suma sumarum, projektu nie kończysz bo wolisz robić inne rzeczy. Zaczynasz obwiniać swojego wewnętrznego lenia, który nie pozwala Ci się zmotywować do pracy. A prawda jest taka, że to nie lenistwo jest Twoim największym wrogiem, ale Twoja głupota, albo poprostu brak odpowiedniej wiedzy!

Ileż to razy podczas nauki poczynając na podstawówce, na studiach kończąc przekonywałem się, że gdy rzeczy się pozna to staja się one ciekawe. Ciekawość, atrakcyjność projektu słowem pospolita frajda z projektu jest wtedy gdy wszystko kumasz i poprostu posuwasz się na przód....

Gdy jesteś kiepski, to kroków w przód jest zbyt mało, projekt staje się nudny!

Jak sobie z tym radzić? Chciałbym wiedzieć :P Prawda jest taka, że ostatnimi czasy sam wziąłem się za parę zbyt ambitnych projektów. Moje morale były na poziomie polskiej ekstaklasy... ale wiecie co? Nie martwie się już...

Tak długo jak sądziłem, że problemem jest moje lenistwo, tak długo był to problem bo na moje lenistwo lekarstwa nie znam... ale jeżeli to tylko moja głupota, to znaczy, że mogę postarać się ją przezwycieżyć :)

Muszę się bardziej przyłożyć, dokształcić w tych dziedzinach, gdzie dotychczas sądziłem, że mój szczwany umysł sam wykmini problem z kontekstu... muszę nabrać rozpędu i odbudować swoje morale tworząc jakiś miniaturowy prościutki projekt...

Jeżeli dojdziesz do wniosku, że to Twoja głupota jest Twoim największym problemem, to ciesz się, bo zidentyfikowałeś właśnie swojego największego wroga... no i chyba wcale tak bardzo głupi nie jesteś.. ;)

bardzo może nie, ale dalej zbyt głupi, bo czytasz tego bezsensownego bloga, zamiast ruszyć dupę i poprawić tamtego buga!

środa, 2 listopada 2011

Pracując z PR-debilami... aż się odechciewa..

Jestem inżynierem... ale za to (przynajmniej oficjalnie) nie jestem facetem od marketingu... a kurwa powinienem!

Nasza firemka jest wcale nie mała, ma osobe, która od 3 lat dumnie piastuje stanowisko PR'owca. Jest to osoba wielce wykształcona (na potrzeby tego wpisu przezwę go Wojtkiem), mogąca mi przytaczać "reguły" jak to nie powinno się promować firmy.

Co z tego skoro ŻADNA akcja marketingowa Wojtka nie osiągneła nawet przyzwoitego wyniku? Jakiś czas jakoś tak wymsknął mi się pomysł na to, w jaki sposób można by użyć jednego z produktów naszej firmy do pewnej innej promocji. Wojtek to gdzieś podchwycił... wielce mnie zaangażował, bym zrobił demo a potem produkt ostatecznie przeznaczony na "promocje".... i co? 40 godzin szlak trafił bo pewien serwis w którym to Wojtek postanowił, że będziemy się promować zrobił to tak do dupy, że gówno wyszło z naszej promocji. Ale oczywiście Wojtek był baaardzo zadowolony z samego faktu, że owy serwis zechciał z nami gadać... i co z tego, skoro kupa wyszła?

To tak jakby zrobić tort, postawić świeczki, zapalić je, po czym tort schować do szafy i zastanawiać się dlaczego nikt nie śpiewa "sto lat"!

Na domiar złego... Wojtuś postanowił sobie, że chce spróbować jeszcze raz. Okazało się, że oboje myślimy to samo, że poprzednia akcja nie wypaliła. Niestety... powody tego w naszych mniemaniach są zupełnie inne.

I co? Wojtuś załatwił kolejny serwis (w sumie też całkiem duży), który ma to wypromować ku naszej i ichniej korzyści. Już zacząłem się cieszyć, że może Wojtek się czegoś nauczył... kiedy to podesłał mi plan "promocji" w nowym stylu...

...który jest kopią starego rozwiązania...czyli.. znowu kupa!

Oszzzzzz kurwa....  Debil jest z niego, czy co? A najgorsze w tym jest to, że w teorii to nie jest moja brocha. Ja jestem tylko inżynierem (który w tym przypadku jest raczej konsultantem), który to co najwyżej dostosuje nasz produkt do promocji. Nie mam wpływu na proces decyzyjny... i po co pracować.. kiedy się z góry wie, że to rezultatu nie da...

Jak to kurwa jest, że człowiek z działu PR w firmie IT nie potrafi sobie skonfigurować klienta jabbera, że nie zna najnowszych trendów IT ("Google+...a co to jest?" WTF? Jak piarowiec w IT o tym może nie wiedzieć?!@#!@#!!!????), że nie zna 50% funkcjonalności produktów, że myli wersje naszych produktów, że nie rozumie use-case'u typowego użytkownika...?

Może on jest po prostu jakieś... 10 lat za stary? Młodzi od razu odnajdują się w IT trendach.. a on? Przecież on pod trzydziestke podchodzi... jest wręcz prehistorycznym dinozaurem!

poniedziałek, 31 października 2011

Zmęczony programista... korporacyjnie i małżeńsko

Oficjalnie przecież nie mogę narzekać... przecież mam "dobrą" pracę... być może są nawet ludzie, którzy mi zazdroszczą(?).

Ja jednak jestem zmęczony, programowanie nie daje mi już takiej frajdy jak jeszcze pół roku temu, gdy pracowałem nad innym projektem.

Codziennie wychodzę z pracy z nadzieją, że w domu będę miał trochę czasu posiedzieć nad jakimś swoim projektem. Lubię tą myśl... że będę mógł pokodzić sobie coś swojego, według mojego "widzimisie", a nie coś co jakiś klient sobie zamówił co i tak kurwa jest bez sensu.... i nie ważne że wszyscy o tym wiedzą. Klient płaci, to firma zrobi! Ehhh....

A w domu? Miłe klepanie kodu? Oj nie... Obowiązki! Małżeństwo to śmierć wielka próba dla każdego programisty. Siedzenie do 02:00 już nigdy nie będzie rutyną, lecz raczej wyzwaniem. Co można zrobić pomiędzy 19 a 23? NIC!

Samotny nocny koder zrobi sobie w najlepszym przypadku kilka "kanapek", nie brudząc nie potrzebnie talerza (weźmie ten, który sprawdza się od tygodnia). Gorącą herbatę zastąpi byle jakim sokiem z kartonu. Nie będzie się trudził nawet tym, by nalać sobie go do szklanki... przecież jak siądzie do komputera, to nie będzie wstawał znowu do lodówki... weźmie cały kartonik ze sobą.

Samotny koder oczywiście kolacje zje przed monitorem. Jest to jeden z tych momentów w których moje sumienie zawsze pozwalało mi na beztroskie opierdalanie i przeglądanie całego syfu internetowego. Czy to dobrze? Tak! Bo jeżeli opierdalam się podczas jedzenia, to nie będę czuł tego wewnętrznego głupawkowego internetowego głodu, kiedy będę miał programować!

A jak to wygląda z perspektywy programisty - męża? Kolacja jakże inna... przyjemniejsza. Wszystkie tależe czyste. Herbata gorąca i czekająca już na spożycie. Kolacja spożywana nie przed monitorem lecz w kuchni przy stole. A podczas spożywania pokarmu człowiek robi co? Synchronizuje z drugą osobą informacje na temat wydarzeń i przeżyć z konkretneto dnia. No fajnie, tylko że to nie jest programowanie!!!

Ktoś czytając ten blog mógłby pomyśleć, że jestem nieszczęśliwym mężem i jakże by sie zdziwił! Po prostu moje marzenia na temat bycia idealnym programistą i choćby dobrym mężem czasami stoją ze sobą w sprzeczności. Wszystko już nie jest takie łatwe jak być powinno.

Kiedyś bardzo często zdarzało mi się programować..... z nudów. Teraz bym mógł sobie napisać kawałek programu, potrzebuję ustawić sobie cały dzień pod ten moment. Muszę poinformować swoją małżonkę, że wieczorem nie powinna na mnie liczyć i muszę się modlić, by tego dnia nikt z mojej (jak na programiste zdecydowanie za dużej) rodzinki do mnie nie zadzwonił z pretensjami, że się nie odzywam, że mam wszystkich w dupie, że nawet nie daje znać, że żyję....